Dubaj
Wspomnienia z kilku dni w
Dubaju z perspektywy ponad 3 tygodni.
Wiem, że lipiec to nie
jest najlepsza pora na wyjazd do Dubaju, ale nie mam wyjścia – lub
raczej cieszę się, że mogę pojechać teraz po pierwsze wrażenia,
by wrócić zimową porą. Lipiec to najcieplejszy miesiąc i na
dodatek to Ramadan. Powietrze jest bardziej wilgotne niż w Muskacie
i wieje ciepły wiatr. Ten wiatr na pozór jest przyjemny, ale i tak
po kilku minutach na dworze ma się pewność, że spacery w tych
warunkach to nie jest najlepszy pomysł. Miasto może funkcjonować
dzięki klimatyzacji. Stworzenie ponad 2-milionowej metropolii w
stylu amerykańskim na pustyni jest ambitnym przedsięwzięciem.
Potwierdzają to potężne słupy elektryczne – ważny element
krajobrazu. 70% całego zużycia energii w mieście pochłaniają
budynki: mieszkalne, handlowe i biurowe. Spojrzenie na termometr i na
krajobraz w kolorach piaskowo-pomarańczowo-czerwonych, każe myśleć,
że Dubaj to przedsięwzięcie trochę jak budowa stacji na Marsie.
Bez ogromnych dostaw energii, która jest niezbędna dla działania
klimatyzacji, to przedsięwzięcie szybko zakończyłoby się
fiaskiem. Architektura jest imponująca, trzeba to przyznać. Oglądam
wieżowce z okna kolejki naziemnej zwanej metrem. Kolejka przy
stacjach z nazwami dużych centrów handlowych ma specjalne naziemne
kryte korytarze – tunele, oczywiście klimatyzowane, by można
swobodnie przejść z miejsca na miejsce bez zalania się potem.
Centra handlowe i hotele to najlepsze miejsca na spędzanie czasu o
tej porze roku, choć okazuje się, że też nie są idealne dla
turysty. Architektura jest ciekawa, ale … nasuwa mi się myśl, że
nie ma w niej ducha artyzmu, architektonicznego polotu czy jakiejś
myśli, która sprawiałaby, że budynki w tym mieście byłyby czymś
więcej niż nowoczesnymi drapaczami chmur. Co prawda Burj Kalifa –
najwyższy budynek świata – ma ciekawą bryłę, lub raczej
sylwetkę (wątły jest jak pęczek szpilek czy zapałek, więc słowo
bryła może wywolac mylne wyobrazania), ale nie może równać się
z pomysłami Singapuru, Chicago czy NY, czy np. dzielnicy La Defense
w Paryżu. A może za mało jeszcze wiadziałam w Dubaju...?
Pierwszego dnia uznałam,
że zjem śniadanie gdzieś w barze, w jakiejś kawiarni i przy
okazji porozglądam się, popatrzę. To był błąd. Słyszałam od
znajomych, że Dubaj jest bardzo zachodni i że nie odczuję tam
bardzo ograniczeń związanych z religijnym świętem Ramadan. A
jednak. Wszystkie kawiarnie i restauracje w centrach handlowych były
zamknięte bądź sprzedawały tylko na wynos. Przy pustych stolikach
gdzie niegdzie siedziały pojedyncze osoby by odpocząć czy
porozmawiać. Na monitorach LCD wyświetlano komunikat o tym, że
spożywanie posiłków i napojów w miejscach publicznych jest
zakazane prawem. Kupiłam więc jakąś bułkę i sok w butelce i
wyjadłam ukradkiem chowając do torebki po każdym kęsie czy łyku,
by nikt nie zobaczył lub by przynajmniej nie rzucało się w oczy.
Okazało się, że tylko hotelowe restauracje są otwarte w ciągu
dnia, specjalnie dla zagranicznych turystów. Kolejnego dnia, w innym
centrum handlowym, znalazłam miejsce dobrze nadające się do tego
by coś przekąsić – pokój – przebieralnię dla matki z
dzieckiem. Pokój miał nawet fotel i był przestrzenny. W trakcie
Ramadanu kobiety, które mają okres, są zwolnione z obowiązku
poszczenia w ciągu tych kilku dni, dlatego pomyślałam, że w
miejscu tylko dla kobiet, jedzenie i picie nie byłoby obraźliwe dla
nikogo, nawet dla pań bardzo religijnych, co więcej powinno się
spotkać ze zrozumieniem.
W kolejce a potem
spacerując po centrach handlowych przekonuję się, że w tym
miejscu Emiratczycy stanowią mniejszość, właściwie prawie ich
nie widać. Łatwo ich rozpoznać po tradycyjnym stroju, białej
dishdashy i typowym nakryciu głowy, które noszą z dumą. Za to
jest tu cały świat. W wagonach metra widzę twarze z całej Azji i
białe twarze z Europy czy US. Nie dziwi to, bo miasto jest znane
jako miejsce gdzie można dostać dobrze płatną pracę i szybko się
dorobić. Po trzech dniach pobytu mam wrażenie, że to miasto nie
jest do końca arabskie, lub było i przestaje być, bo ludzie,
którzy stanowią tu większość reprezentują inną kulturę,
trochę swoją z miejsca w którym się urodzili, trochę taką
międzynarodową, która sprzyja upraszczaniu i przekształcaniu
tradycji. Przyszło mi do głowy słowo „fusion” gdy patrzyłam
na mieszkańców Dubaju. To miasto to takie miejsce, gdzie kultura
się tworzy jako zlepek różnych innych. Czy ktoś nad tym czuwa?
Chyba w pewnym stopniu tak, bo przecież są wskazania islamu –
trochę jak wytyczne. Odniosłam wrażenie, że ludzie, którym się
przyglądam nie zapuścili tu jeszcze korzeni, są gośćmi – jak
to zwykle bywa z pierwszym czy drugim pokoleniem emigrantów. Podobno
szybko przyjmują jedną cechę od tubylców – dumę, a niektórzy
mówią nawet o zarozumialstwie, ale ja osobiście nie zaobserwowałam
i nie doświadczyłam.
Mam ambitne plany by coś
ciekawego obejrzeć i czegoś się dowiedzieć. Wyruszam do Muzeum
Dubaju, które jest godne polecenia i na dodatek wstęp jak za darmo
(chyba jakieś 3 lub 4 złote). W podziemiach dawnego fortu Al Fahidi
zrobiono rekonstrukcje uliczek dawnego miasta i bazaru, pokazano
przyrodę Emiratów, jak kiedyś budowano statki, łowiono ryby czy
poławiano perły. Ta część ekspozycji jest dla mnie szczególnie
ciekawa. Nie wiedziałam, że dawniej to było jedno z głównych
źródeł dochodu ludzi w tym kraju, a filmy i rekonstrukcje
pozwalają dobrze sobie wyobrazić cały proces, od połowu – z
liną u nogi i odpowiednim obciążeniem, przez sprzedaż: cały
system ważenia, wyceny i obróbkę.
Następnie wybieram
się do hotelu by coś zjeść (jedyne miejsce gdzie można zjeść
legalnie) i odpocząć, a po tym jak udaje mi się najesc i
odpowiednio schlodzic w klimatyzownej restaruacji, ide do dzielnicy
Al Bastakiya – to tylko kilka kroków. Zbudowali ją perscy
handlarze na początku XX wieku. Urokliwe domy i wąskie uliczki,
sciany z gliny a może gipsu i koralowców. To dobre miejsce na
spacer. Domy są znane z łapaczy wiatru – to jeden z elementów
krajobrazu (także w nowoczesnej architekturze) i częsty motyw na
pocztówkach. Te konstrukcje, wygladajce z daleka jak wieze,
ułatwiały przepływ chłodnego powietrza w dół do domu i działały
w sposob zblizony to tego jak teraz działa klimatyzacja. Celowo
docieram do Al Bastakiya tuż przed zmrokiem kiedy robi się
chłodniej. Błądzę chwilę po uliczkach, odwiedzam mały sklep z
dywanami, gdzie właściciel pokazuje mi jak sam je przędzie i gra
chwilę na lokalnym instrumencie. Chciałabym go uszczęśliwić i
coś u niego kupić, bo może jestem jedynym klientem, który zajrzał
w tym „ogórkowym” sezonie, ale nie mam ochoty ani sił na
oglądanie, wybieranie, a szczególnie na noszenie jakichkolwiek
zakupów. Poruszanie się na własnych nogach w tym upale cały czas
wymaga świadomego wysiłku. Opuszczam Bastakiyę gdy słyszę
wołanie na modlitwę w pobliskim meczecie. Jest kilka minut po 19,
za chwile zapadnie zmrok. Przechodzę obok i widzę jak wszyscy,
którzy przybywają do świątyni o tej porze na modlitwę dostają
coś do zjedzenia – zapewne rozwodniony jogurt zwany laban
i daktyle. Podobno taka jest tradycja we wszystkich krajach Zatoki.
To najlepsze jedzenie dla żołądka skurczonego po całodniowym
poszczeniu.
Dalej idę na spacer
wzdłuż Dubai Creek czyli kanału – odnogi Zatoki Perskiej
wcinającej się w ląd. Cały Creek to miejsce gdzie historia łączy
się z nowoczesnością. Drewniane abra
– taksówki wodne i dau
- żaglówki pływają na tle nowoczesnych wieżowców. Przy brzegu
przycumowane są statki – restauracje. Jest ich naprawdę dużo, a
turystów jak na lekarstwo. Niektóre pływają, a wszystkie są
fantazyjnie oświetlone. To pora kolacji – iftar,
pierwszego posiłku po całym dniu poszczenia.
Wzdłuż Creek zbudowano
park. Określenie zbudowano wydaje się właściwe, bo bez systemu
nawadniania nie mógłby istnieć. Wchodzę na zieloną trawę i
doznanie jest naprawdę przyjemne. Trawa tworzy gruby, miękki dywan,
prawie jak mech. Jest wilgotna, ciemno zielona i z przyjemnością
się po niej spaceruje. Mimo upału ludzie biegają wzdłuż
nabrzeża, grają w piłkę, ktoś zamiast biegania uprawia szybkie
chodzenie. Co prawda pot zalewa od głowy po stopy, ale takich
wytrwałych jest całkiem sporo.
Kolejne atrakcje jakie
zaliczam mają klimatyzację – to moje kryterium wyboru. Czyli
hotel albo centrum handlowe. Odwiedzam jeden hotel, z tych
najbardziej rozpoznawalnych – Atlantis. Położony jest na tzw.
Palm, czyli sztucznej wyspie zbudowanej w kształcie liści palmy. Na
zdjęciach z lotu ptaka wygląda to imponująco, z perspektywy okna
taksówki wieczorową porą, nie widać by to było jakieś
szczególne miejsce – wprost przeciwnie, trochę razi ilością
betonu i asfaltu. Okazuje się, że hotel jest miejscem tylko dla
gości, którzy w nim nocują. Już na wjeździe na teren hotelu
zatrzymuje nas straż z pytaniem do kogo i po co. Na szczęście
proste wytłumaczenie, że to na spotkanie w lobby z gośćmi z
hotelu wystarcza. Wycieczka okazuje się warta opłaty za taksówkę
i drobiny stresu związanego z tym małym oszustwem. Główna
atrakcja to akwarium, które zbudowano w formie zalanego antycznego
miasta. Można usiąść w restauracji i patrzeć się na ławice
ryb, płastugi czy małe „nemo”. Obserwacja jak dla mnie jest
hipnotyzująca. A takich jak ja, zauroczonych, są tlumy. Za opłatą
można wejść na dłuższe zwiedzanie podwodnego miasta, także w
stroju nurka. To atrakcja głównie dla dzieci. Inna rzecz warta
zobaczenia to widok hotelu od strony plaży – wielki łuk arabski,
oświetlony i z palmami dla uzupełnienia widoku robi wrażenie bramy
do … czegoś szczególnego, egzotycznego, luksusowego … W każdym
razie widok jest wart wycieczki.
Z 3. centrów handlowych
jakie oglądam najciekawsze jest Ibn Batatuta nazwane na cześć
podróżnika, który w czasach średniowiecza zjechał kilka krajow
arabskichi opisal swoje podroze. Każda z części tego wielkiego
sklepu nawiązuje do jednego z regionów. Dwa pozostałe oferują
inne atrakcje – bardziej współczesne – Mall of Emirates dużo
drogich sklepów butików i stok narciarski a Dubai Mall możliwość
wjechania na taras widokowy najwyższego budynku świata – Burj
Kalifa. Dodatkowa atrakcja, którą ja chętnie obejrzałabym jeszcze
razy kilka, to tańczące fontanny. Spektakl trwa jakieś 7 minut,
ale jest naprawdę energetyczny – muzyka poważna i tryskające
wysoko i rytmicznie strumienie wody. Ciekawe czy czasem robią takie
pokazy z prawdziwą orkiestrą? Fontanna wygląda bajkowo z tarasu
widokowego Burj Kalifa – jest podświetlona i brakuje tylko by
jakaś syrena się wyłoniła z turkusowej wody i pięknie
zaśpiewała, bo woda mieni się jakby ktos tam nawrzucal bizuterii.
Na tarasie Burj Kalifa podoba mi się na tyle, że zostaję tam
prawie godzinę. Zaletą tego miejsca jest też przyjemny chłód i
świeże powietrze.
Do Dubaju przyjeżdża się
kupować sprzęt elektroniczny, bo jest taniej i podobno także
dlatego, że zawsze są tam najświeższe nowinki techniczne. Moje
potrzeby są skromne – zwykły laptop, który posłuży mi glownie
jako maszyna do pisania. Oglądam i porównuję w kilku sklepach,
sprzedawca w jednym z nich jest wyjątkowo rozmowny. Gdy kupuję
wreszcie od niego komputer próbuje mnie namówić na wyjście na
kawę. Tłumaczę, że muszę pojechać na lotnisko, wracam dziś do
domu i nie mam czasu – a samolot przecież nie poczeka. Namawia
mnie bym chociaż została jeszcze chwilę byśmy sprawdzili, czy
komputer działa i przy okazji mogli chwilę porozmawiać. W efekcie
proponuje, ze pomoże mi zanieść komputer do metra i rzeczywiście
towarzyszy mi dźwigając moją walizkę i komputer, choć pot zalewa
mu czoło. Proponuje nawet, że pojedzie ze mną na lotnisko. Obiecuje mu, że odezwę
się do niego, przy okazji następnej wizyty w Dubaju, ale on
zdroworozsądkowo odpowiada, że przecież może nie być następnej
i a jeśli nawet będzie, to kto wie co on wtedy będzie robił.
Utkwił mi głowie jego komplement – podobasz mi się bo jesteś
cierpliwa.
Po drodze do metra
opowiada mi o swojej recepcie na udany związek – najważniejsze to chcieć się
wzajemnie zrozumieć. Nie ukrywam, że zaimponował mi
otwartością i opiekuńczością. Obcowanie z arabskimi mezczyznami
to jedno z tych doswiadczen, które przypominaja czym są roznice
kulturowe. O arabskich mezczyznach na pewno napisze jeszcze niejedno
zdanie.
Pieknie piszesz, Aga - oddajesz kolory, atmosfere i klimat miejsc, w jakich jestes. Dzieki temu czuje sie trochę tak, jakbym tam byla :-) Pisz wiec dalej, nie pozbawiaj mnie mozliwosci dalszych podrozy odbytych za Twoim posrednictwem :-)
OdpowiedzUsuń