Zanzibar - raj, z którego można chcieć uciec.

Moja podróż na Zanzibar to wyprawa do nieznanego mi jeszcze zakątka Omanu. Choć już od ponad pół wieku wyspa nie jest pod omańskim wpływem, wybieram się tam oglądać ślady arabskiego panowania i także by zobaczyć miejsce, z którego pochodzi kilku znanych mi Omańczyków. Zanzibar to też ojczyzna kilku kolegów z pracy. Mam więc w głowie ich opowieści i pewne wyobrażenia, a w rękach mam pożyczoną książkę The Sultan’s Shadow (Cień Sułtana). Trafiła do mnie od omańskiego kolegi. Kupił ją w Stanach gdy tam studiował. Tłumaczył mi, że w Omanie jest zakazana. Z tym większym zainteresowaniem zabieram się do czytania.

Główny plac Zanzibaru w starej części miasta - Stown Town. Miejsce oflagowane przez opozycję
Na środku placu stoi palma, na której umieszczono telefon. Jest naprawdę wysoko. Tabliczka zachęca do wdrapania się, bo "można za darmo dzwonić za granicę". Spokój, poczucie humoru i "luz" to lokalna filozofia.

Wyspa z samolotu wygląda jak rajska wyspa. To mógłby być raj na ziemi, i pewnie tak właśnie postrzegali Zanzibar Arabowie, którzy docierali tutaj z pustynnego Półwyspu Arabskiego. Soczysta zieleń, wszędzie - jak okiem sięgnąć. Widać, że to kraina urodzaju i obfitości. Do tego piękny krajobraz: długie plaże z jasnego piasku, turkusowa woda, palmy, zatoki, wyspy i wysepki. Podobno Zanzibar przyciągał tych przedsiębiorczych i odważnych Omańczyków, którzy chcieli robić biznes. W czasach gdy statki polegały na żaglach i wietrze, przez kilka miesięcy w roku docierały tutaj łodzie z Indii i Arabii niesione wiatrem monsunowym. Liczne zatoki Zanzibaru były naturalnymi portami, gdzie można było poczekać na te miesiące w roku, gdy prądy niosły w drugą stronę. Przez wieki była to naturalna baza handlowa dla Arabów.

Książka, która towarzyszy mi w podróży. Pasjonujące historie życia w haremie i poruszające wyobraźnię opisy arabskiej historii i dworskich intryg. 
W 1840 roku Sułtan Omanu Seyyd Said (dynastia panuje do dzisiaj od 1743) przeniósł tam swoją stolicę z Maskatu. Wcześnej bywał co roku na wyspie przez kilka miesięcy. Gdy się przeprowadził, miał już 50 lat i podobno główną przyczyną było zmęczenie politycznymi grami. Miał też na celu rozwój handlu i upraw na wyspie, co miało znacznie przyczynić się do wzrostu jego bogactwa. Zasięg władzy Sułtana w tamtych czasach nie operała się o żadne granice, czy nawet o jakiś system kontroli militarnej  czy administracji, ale o jego wpływy handlowe. W książce, która mi towarzyszy czytam, że Sułtan nie miał nawet wojska z prawdziwego zdarzenia. Za to miał prawdziwy harem i królewskie życie.
Sułtan Seyyd Said. Portret na ścianie w hotelu.

Jedna z trzech prawowitych żon Sułtana, ta która została z nim do końca życia.

Stolicą archipelagu jest miasto o nazwie Zanzibar. Mimo turystyki, która wydaje się być głównym biznesem wyspy, lotnisko wygląda jak stary hangar. Zapamiętałam kilka słupów i metalowy dach. Oczywiście jest gorąco i duszno. Ale tak właśnie w Europie wyobrażamy sobie Afrykę.
Przypominają mi się historie załyszane od Salima, rodowitego Zanzibarczyka, z którym pracowałam. Opowiadał, że jego rodzina  jest wpływowa i prowadzi różne firmy na Zanzibarze. Dobrze się im wiedzie, mimo to ojciec kazał mu emigrować. Wysłał go na studia do Wielkiej Brytanii i kazał potem szukać sobie pracy gdzieś w świecie. Salim ze spokojem i bez emocji przedstawił mi argumenty ojca: synu, jak zostaniesz będzie ci się dobrze działo, ale będziesz musiał wpasować się w ten skorumpowany system i robić rzeczy, których robić nie będziesz chciał. Ale nie będziesz miał wyboru. Dlatego lepiej dla Ciebie jest wyjechać. Salim wydawał się być w stu procentach przekonany do stanowiska ojca.
Patrząc na stan lotniska, na stan dróg, brak elektryczności i wszechobecną biedę, nie mogłam powstrzymać myśli, że to musi być efekt korupcji, złego zarządzania i oczywistych zaniedbań. Turystów na Zanzibarze nie brakuje i na pewno idą za tym jakieś pieniądze.
Budynek - siedziba partii rządzącej
Od czasu rewolucji w 1964 władzę trzyma ta sama partia, ci sami ludzie. Nie dziwi więc, że czując się pewnie, a może nawet i bezkarnie, nie wiele robią. Gdy pytam lokalnych mieszkańców dlaczego drogi i zabytki nie są remontowane, tłumaczą z przekonaniem, że rząd w Tanzanii zabiera prawie wszystkie pieniądze.  Partia opozycyjna zdaje się mieć wielu zwolenników. Najbardziej znany plac miasta (zwany popularnie „Szczęki rekina”) jest obwieszony jej symbolami ze wszystkich stron. Ostatnie wybory ta partia zbojkotowała, a była to powtórka wyborów sprzed pół roku. Te poprzednie wybory anulowano. Gubię się w tych wydarzeniach, a wyjaśnienia Zanzibarczyków nie pomagają. Młody przewodnik a póżniej kierowca taksówki mówią o tym ze spokojem i szerokim uśmiechem i tak żeby właściwie nic nie powiedzieć.

Urodzajna wyspa. Pyszne owoce i warzywa - 100% smaku. Dużo lepsze niż te, które kupuję w Maskacie w markecie

Pamiętam zdenerwowanie z jakim Salim sprawdzał wiadomości w dniach po wyborach. Obawiał się, że będą jakieś zamieszki, a jego wujek był mocno zaangażowany po stronie opozycji. Na szczęście dla jego rodziny, wyniki wyborów przyjęto pokojowo.  A jak Salim znalazł się w Omanie? Wielu Zanzibarczyków ma tu krewnych, znajomych i znajomych znajomych. Nie jest to więc miejsce bardzo obce. Ktoś powiedział mu, że jest dziewczyna, która nadawałaby się na jego żonę. Spotkał się z nią, porozmawiał i już po kilku godzinach decyzja była podjęta. Przyszedł czas w życiu na ożenek, więc nie ma się co dużo zastanawiać. Ja nie komplikuję prostych spraw w życiu. Ślub czy zaręczyny (zawsze mam wątpliwości, która nazwa w tej kulturze jest właściwa dla charakteru tego wydarzenia) odbyły się już dwa dni później. Według tradycji muzułmańskiej, której hołduje rodzina Salima, ta uroczystość nie jest dla rodziny ani nawet dla pary, ale dla wszystkich sąsiadów, szczególnie biednych – trzeba ich ugościć i rozdać jedzenie, bo tak się okazuje radość i wdzięczność bogu za zaślubiny. Salim szybko znalazł pracę w Maskacie. Oczywiście w biznesie, którego właścicielem był Omańczyk pochodzący z Zanzibaru.           

Komentarze

Popularne posty